niedziela, 12 kwietnia 2015

{ 05 }

Eminem ft. Rihanna - Love The Way You Lie (part 2)

Kolejne dni toczyły się swoim normalnym trybem… No, prawie. Zupełną nowością w moim rozkładzie było wymienianie dziesiątek SMS-ów i wieczorne pogawędki z Severinem. Po tym jak wróciliśmy z naszego deszczowego spaceru i doprowadziliśmy się do porządku, ruszyliśmy prosto na parkiet, z którego ciężko było nas ściągnąć. Niezręcznie zrobiło się dopiero wtedy, gdy zespół zaczął grać wolną piosenkę i nie bardzo wiedzieliśmy na co się zdecydować: przerwę czy kolejny taniec? Ostatecznie padło na to drugie i nie ukrywałam, że na myśl o tym uśmiechałam się sama do siebie. Podrygiwanie w ramionach Freunda było doprawdy przyjemne i Klara wykorzystała sytuację, by za plecami Freitaga wystawić do mnie kciuka w górę.
To miłe uczucie mieć przy sobie kogoś, kto nie był Klarą lub Sophią. Oczywiście kochałam je obie, ale Severin był taką fajną odmianą. Kimś zupełnie nowym, kogo mogłam poznawać, odkrywać kolejne karty z jego życia i przy okazji sama powoli się przed nim otwierać. Nie potrafiłam podać mu wszystkiego na tacy, ale nie czułam pośpiechu ani on na mnie nie naciskał, co było niezwykle komfortowe.
Gorzej, bo moja ukochana przyjaciółka za każdym razem posyłała mi wymowne spojrzenia, kiedy dostawałam nową wiadomość od skoczka. Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że w swojej główce układała już plany na podwójne randki czy wspólne wyjazdy. Ja tego nie chciałam, przynajmniej nie w tamtym momencie. Nie byłam gotowa na bliższe relacje z jakimkolwiek mężczyzną. Słowo „związek” brzmiało dla mnie obco, jak coś, co usłyszałam po raz pierwszy w swoim życiu.
Przez wiele miesięcy stroniłam od imprezowania, a kiedy do niego wróciłam, to adoratorów nie brakowało. Do czasu, aż nie zauważyli obrączki na moim palcu, która od razu ich odstraszała. Taki był mój cel, nie zaprzeczałam temu. Nie szukałam faceta ani tym bardziej nie potrzebowałam wplątywać się w przelotne romanse, to nie było dla mnie.
Moje przywiązanie do tej malutkiej rzeczy sprawiło, że jej zaginięcie doprowadziło mnie do paniki. Za żadne skarby świata nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie ją posiałam, co zmusiło mnie do przeszukania całego mieszkania. Niestety, nie przyniosło to zamierzonego efektu, a tylko jeszcze bardziej dobiło. To było nieodpowiedzialne z mojej strony. Co prawda miałam skłonności do bałaganiarstwa, ale jeśli chodziło o mój „anty-randkowy” amulet to pilnowałam go jak tylko się dało.
- Może to znak? – zasugerowała Klara, kiedy siedziałyśmy u niej w mieszkaniu i urządziłyśmy sobie kolejny babski wieczór w ciągu ostatnich kilku tygodni. – Powinnaś ruszyć dalej, moja droga.
- Znowu mi to mówisz – oburzyłam się, po czym sięgnęłam po kawałek pizzy. Nie byłabym sobą, gdyby kawałek szynki nie spadł mi na koszulkę, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. – Ruszyłam dalej już dawno temu.
- Traktujesz tę obrączkę jak klucz do swojej klatki. Albo do pasa cnoty, ale wiem, że pozbyłaś się go już dawno – oznajmiła, patrząc jak bezskutecznie próbowałam pozbyć się plamy z mojej ulubionej piżamy. – Severin naprawdę cię lubi.
- Ja też go lubię.
- Minęły już trzy lata.
- To nie ma znaczenia, dla mnie mogą minąć nawet kolejne trzy.
Skończyło się tak jak zawsze: obie uparte, żadna nie chciała odpuścić i pozwolić tej drugiej na wygraną. Miałam wrażenie jakby Klara za wszelką cenę nie chciała bym skończyła jak stara panna z kotami. Póki co miałam 26 lat i sierściucha mi brak. Może faktycznie powinnam była pomyśleć o zakupie jakiegoś zwierzątka? Wtedy nikt nie miałby prawa wytknąć mi, że umrę samotnie.
- Chcę tylko żebyś była szczęśliwa – bla bla, ciągle ta sama śpiewka. Wszyscy chcą mnie uszczęśliwiać na siłę. Chyba sama najlepiej wiedziałam, czego potrzebowałam. – Vicky…
- Skończ, chcę się skupić na filmie! – krzyknęłam, po czym wepchnęłam jej do ust ostatni fragment Pepperoni i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. – Smacznego.
Spojrzała na mnie z mordem w oczach i uderzyła poduszką, co ja skwitowałam głośnym  śmiechem i nazwaniem jej wariatką. Na szczęście później już nie schodziłyśmy na temat Seva, pierścionka ani mojego staropanieństwa, dzięki czemu mogłam w pełni oddać się oglądaniu „Miłości i innych używek” oraz wzdychaniu do Jamiego Randalla granego przez Jake’a Gyllenhaala.
- Poznajemy tysiące ludzi i nikt nas nie wzrusza. Aż w końcu pojawia się ta jedna osoba. I odmienia nasze życie. Bezpowrotnie.
A niech cię szlag trafi, Jamie.

*

Sophia Hermann-Braun była dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Wychowywała mnie, opatrywała moje zdarte kolana, nauczyła grać na pianinie, wspierała mnie i przyjęła do pracy w najtrudniejszym momencie mojego życia. Mogłabym powiedzieć, że była bardziej moją matką niż koleżanką. Jedno „dziękuję” to zdecydowanie za mało, by pokazać jej moją wdzięczność za to, ile zrobiła dla mnie, ale również dla pozostałych wychowanków domu dziecka – zarówno tych byłych, jak i obecnych. Zawsze służyła dobrą radą i nikomu nie odmawiała pomocy.
Dlatego też nikomu nie było do żartów, kiedy niespodziewanie zemdlała w swoim gabinecie, przez co w sierocińcu zapanowało niemałe zamieszanie, które wraz z pozostałymi opiekunkami musiałam zażegnać. Klara, Leonie i Anna zajęły się urwisami, które chciały dowiedzieć się, co się stało i czemu latałyśmy z jednego pokoju do drugiego. Ja i Mia opiekowałyśmy się Sophią, która obudziła się po kilku minutach, nie bardzo wiedząc, co się stało i czemu byłyśmy takie przejęte. Od razu poprosiła o coś do picia, więc stojąca obok mnie rudowłosa pobiegła do kuchni, zaś ja zostałam z leżącą na kanapie dyrektorką.
- Potrzebujesz lekarza? – zapytałam zmartwiona, lecz ona pokręciła przecząco głową. – Nieźle nas przestraszyłaś.
- Przepraszam – odparła. Po chwili pojawiła się Mia z szklanką wody i opakowaniem tabletek przeciwbólowych. Sophia jej podziękowała, jednocześnie dając znak, że może wrócić do swoich obowiązków. – To tylko zmęczenie.
- Powinnaś wziąć sobie urlop – powiedziałam, a ona popatrzyła na mnie, jakbym to ja uderzyła głową o podłogę. – Daj spokój, przecież poradzimy sobie. A tobie należy się odpoczynek.
- Przemyślę to, jeśli mi powiesz jak z Severinem.
Westchnęłam ciężko i posmutniałam. Nie odzywał się do mnie odkąd zadzwoniłam do niego cztery dni temu i oznajmił mi, że jest na zgrupowaniu przed początkiem sezonu, więc jest bardzo zmęczony. Obiecał, że odezwie się niedługo, ale nadal tego nie zrobił. Być może zdał sobie sprawę, że szukał czegoś więcej, a ja nie mogłam mu tego zapewnić. Nie twierdziłam, że mnie okłamuje – w końcu Klara potwierdziła to, że trenowali w Willingen, ale wyczułam, że był jakiś inny niż przedtem. Rodząca się między nami zażyłość zaczęła obumierać, zamiast się umacniać i winy szukałam sobie.
- Przesadzasz – stwierdziła Sophia, próbując mnie jakoś podnieść na duchu. – Niedługo inauguracja sezonu, więc są zapracowani bardziej niż zwykle.
- Zapewne masz rację – zgodziłam się z nią i wbiłam wzrok w swoje pomalowane na czerwono paznokcie.
Wtem do naszych uszu dobiegł dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wstałam z krzesła i podeszłam do okna, by sprawdzić kto zaszczycił nas swoją obecnością. Starałam się jakoś ukryć moją radość wynikającą z faktu, że tym kimś był Freund. Mój mimowolny uśmiech nie umknął uwadze Sophii, która się zaśmiała.
- Biegnij do niego.
I faktycznie tak zrobiłam. Po drodze zaczepiłam jeszcze o pomieszczenie do zabaw, by poprosić Klarę o zastąpienie mnie. Blondynka nie rozumiała o co chodzi, dopóki moja twarz nie nabrała różowego koloru, co było jednoznaczne.
Skoczek wysiadł z pojazdu i zmierzał w kierunku wejścia, ale zauważył, że idę w jego stronę. Od razu zauważyłam, że coś go trapiło i zapewne to było powodem, dla którego pojawił się w Berlinie. Poczułam nieprzyjemne dreszcze przechodzące po karku, gdy zobaczyłam wściekłe spojrzenie, którym mnie obrzucił. Cholera, co ja takiego zrobiłam? Próbowałam na szybko przestudiować nasze ostatnie rozmowy i nic. Pustka. O co mogło w takim razie chodzić?
- Cześć – powiedziałam i pocałowałam go w policzek na przywitanie, ale on nawet się nie uśmiechnął. – Miło cię widzieć.
- Ta, ciebie również – odparł bez przekonania. Po chwili wyjął z kieszeni spodni złote kółeczko, którego tyle szukałam. Przełknęłam ślinę i przeniosłam wzrok na niego. – Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że jesteś mężatką?
Zabrałam od niego obrączkę, po czym wsunęłam ją na serdeczny palec prawej dłoni. Tysiące myśli kotłowało mi się w głowie, by móc odpowiedzieć na jego pytanie. Mogłabym spróbować wcisnąć mu jakąś bajeczkę, mając nadzieję, że mi w nią uwierzy, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. On zasługiwał na to, by znać prawdę, lecz ja nie potrafiłam mu jej wyjawić. Czy byłam tchórzem? Tak i bardzo się tego wstydziłam. Opowiadanie o Lucasie było ponad moje siły, zwłaszcza gdy w grę wchodził inny mężczyzna.
Doigrałam się. Co ja sobie myślałam? Zatajanie prawdy nie mogło skończyć się dobrze, za co przyszło mi teraz zapłacić karę. Stałam jak idiotka na parkingu domu dziecka, czując na sobie świdrujący wzrok Seva. Żadne wyjście z tej sytuacji nie wydawało mi się być odpowiednie, a on wciąż czekał aż wyduszę z siebie choćby jedno słowo.
- Kiedy? – powtórzyłam, jak gdyby chcąc się upewnić. – Najlepiej jak najpóźniej.
Podniosłam głowę, starając się nie okazywać tego, jakim słabeuszem byłam. Gorzki grymas na twarzy Severina mnie zabolał i czułam, że lada moment wybuchnę płaczem. Zacisnęłam pięści, przygryzając nerwowo dolną wargę.
- Świetnie – odezwał się w końcu. – W takim razie ty zobaczysz mnie najpóźniej jak się tylko da.
Chciałam chwycić go za rękaw kurtki, powstrzymać i poprosić, by mnie tak nie zostawiał, obiecując mu przy tym, że nie mogłam postąpić inaczej. Nie mogłam nic zrobić, poza patrzeniem jak wsiada do auta i odjeżdża, zostawiając mnie z palącym poczuciem winy i złotym pierścieniem, który zasmucał mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

***

Przydałaby się jakaś dramatyczna muzyczka w tej chwili. No nic. Koniec sielanki, trzeba tutaj trochę popsuć, prawda? 
Ajaj, jesteście najlepsi. I mogę to powtarzać do znudzenia. Dziękuję za każdy komentarz. Przy okazji przypominam o ankiecie na dole. I będę wdzięczna za kolejne opinie z waszej strony. 
Zapraszam was na prolog na pozwol--mi.blogspot.com oraz proszę o głosy na ill-carry-you-home.blogspot.com, gdzie zamierzam napisać coś w siatkarskich klimatach.
Do następnego :*

sobota, 4 kwietnia 2015

{ 04 }


Duże prędkości, ten charakterystyczny zapach i wiatr smagający po twarzy – dzięki temu czuł, że naprawdę żyje. Na swoją pierwszą i ostatnią maszynę zaczął zbierać po opuszczeniu sierocińca. Każde zarobione pieniądze odkładał, by móc w końcu kupić upragniony motocykl. Marzył o nim od dziecka i kiedy nareszcie udało mu się go zdobyć, obchodził się z nim jak z jajkiem. Bał się o nawet najmniejszą rysę i nie pozwalał nikomu na nim jeździć, mi zwłaszcza. Nie przepadał też za wspólnymi przejażdżkami, bo był fanem szybkiej jazdy i nie chciał, żeby stała mi się krzywda. Nie przewidział jednak tego, że to właśnie on stanie się ofiarą swojej wielkiej motoryzacyjnej miłości.
Zwykły wrześniowy wieczór, podczas którego leżałam na kanapie, wyczekując jego powrotu. Nagle telefon ze szpitala, kilka słów wypowiedzianych przez panią po drugiej stronie i to wystarczyło, by cały mój świat zawalił się w jednej sekundzie. Kręciłam głową z niedowierzaniem, chcąc odgonić od siebie to, co właśnie usłyszałam. Nie potrafiłam się rozpłakać, bo próbowałam wmówić sobie, że to nieprawda, bo przecież on zaraz przekroczy próg naszego mieszkania, weźmie mnie w swoje ramiona, pocałuje i będzie tak, jak zawsze.
Potem był już tylko ból, rozlewający się w każdej części mojego ciała, wypełniający każdy nerw, uderzający z ogromną siłą i odbierający oddech. Pomyślałam o jego niebieskich jak tafla morza oczach, w które już nigdy nie będę mogła spojrzeć i zakochać się w nich na nowo. A on nie popatrzy na mnie z czułością i tym niewinnym uśmieszkiem na twarzy zaraz po przebudzeniu.
Pustka, której nikt nie potrafił wypełnić. Popadłam w apatię, z której ciężko było mi się wygrzebać. Zawsze byłam nieufna i zamknięta w sobie, przez co wychowawczynie w sierocińcu miały ze mną sporo problemów, zwłaszcza gdy byłam nastolatką, a jak wiadomo nie od dziś – to jest okres buntu i dorastania, kiedy nie mogłam pogodzić się z tym, co mnie spotkało i że przyszło mi żyć wśród innych sierot, zamiast w domu z kochającą mnie rodziną. Tylko Lucas potrafił do mnie dotrzeć, porozmawiać ze mną i przytulić, jeśli tego potrzebowałam. Był ode mnie o 2 lata starszy, to też kiedy przyszło mu „wyfrunąć” z gniazda, nie mogłam pogodzić się z tym, że kontakt nam się urwał. Gdy już ponownie się znaleźliśmy – znowu przyszło mi go stracić, lecz tym razem już nie mogłam go odzyskać. Zostawił mnie z naszymi niespełnionymi marzeniami i dziesiątkami planów do zrealizowania. Miałam tak niewiele, a los postanowił mi odebrać osobę, którą kochałam najbardziej na świecie. Czułam się jakby z jego śmiercią umarła jedyna dobra rzecz we mnie – miłość jaką go obdarzyłam.
Nie chciałam wychodzić, rzuciłam dotychczasową robotę i nie miałam ochoty na rozmowy z nikim. Nie potrzebowałam niczyjej litości czy troski. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawy, że ci ludzie po prostu się o mnie martwili, bo zależało im na mnie. Na początku przyszło mi na myśl, by sprzedać nasze wspólne mieszkanie, które było przesiąknięte wspomnieniami, ale Klara mnie powstrzymała i może dobrze się stało. Poszłam w ślady mojej przyjaciółki, przyjmując propozycję Sophii, bym podjęła się roboty w sierocińcu, w którym sama się przecież wychowywałam. Kroczek po kroczku, by ostatecznie stanąć na nogi i starać się żyć normalnie.

*


To wszystko, a może i jeszcze więcej, chciałam powiedzieć Severinowi, by mógł zrozumieć jak cierpiałam, ile straciłam i dlaczego tak dziwnie się zachowywałam przez cały dzień. Kłóciło się to z moją naturą, ale nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, że mogłabym mu zaufać i powierzyć wszystkie swoje sekrety. Przez głowę przemknęło mi, że on sam nosił w sobie i ukrywał coś, czego nie chciał nikomu powiedzieć. I może to właśnie dlatego czułam się swobodnie, przebywając w jego towarzystwie, zresztą… Znalazł się tu przede wszystkim dzięki inicjatywie panny Hermann, a jeszcze przyszło mu znosić moje humorki, więc tym bardziej zasługiwał na wyjaśnienia, jednak wewnętrzna blokada uniemożliwiała mi wypowiedzenie choćby słówka na temat tego przez co przechodziłam trzy lata temu.
Po kilkunastu minutach spacerowania główną drogą, skręciliśmy w jakąś ścieżkę, cały czas idąc obok siebie w milczeniu. Panująca między nami cisza nie była krępująca, każde z nas pogrążone w swoich myślach nie chciało przeszkadzać temu drugiemu. Była połowa października, a mimo to noc była ciepła i sprzyjała takim przechadzkom. Przechodziliśmy przez most, kiedy to Severin postanowił się zatrzymać. Oparł się o barierkę i zamyślony wpatrywał się w księżyc. Cholera, nie było pełni, więc to nie był czas na zamienianie się w wilkołaka. Chyba naprawdę popadł w jakiś melancholijny nastrój.
Nie wiedziałam, co kierowało nami, kiedy po dłuższej chwili stania doszliśmy do wniosku, że byliśmy zmęczeni i położyliśmy się na deskach. Patrzyliśmy w niebo, które tej nocy przyodziało się w najpiękniejszą ze swoich szat - tę z milionami gwiazd, które mogły obserwować nas z góry. Wydałam z siebie ciche „jej”, które nie uszło uwadze Freunda. Skoczek odwrócił głowę w moją stronę z uśmiechem i przyglądał mi się, dopóki i ja nie przeniosłam wzroku na niego.
- Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie. Widząc moją minę od razu dodał: - Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to nie będę naciskał.
- Nie w tym rzecz – odparłam prędko i westchnęłam. – W moim życiu wydarzyło się tak wiele, że nawet nie wiedziałabym od czego zacząć, by móc ci to wytłumaczyć.
On jedynie pokiwał głową ze zrozumieniem i o nic więcej nie dopytywał. Wiedziałam jednak, że gdybym zmieniła zdanie, to mogłam po prostu zacząć mówić i wyrzucać z siebie wszystkie słowa, a on by tego wysłuchał. Po prostu taki był, a jego nazwisko nie było tutaj przypadkowe.
Po upływie jakichś dziesięciu, może piętnastu minut, zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Zrobiło się chłodno, więc Sev oddał mi swoją marynarkę, mimo moich protestów. Kroczyliśmy spokojnie ramię w ramię, gdy wtem dostaliśmy niespodziankę w postaci deszczu. W tamtym momencie cieszyłam się, że zaraz po przyjechaniu z kościoła przebrałam się ze szpilek w balerinki, ale tak czy siak – biegnięcie nie było zbyt wygodne.
- Dobra, dość – powiedział Sev i nagle się zatrzymał. Popatrzyłam na niego, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. – Wskakuj na barana.
- Oszalałeś?! – krzyknęłam i ruszyłam dalej, lecz on chwycił mnie za nadgarstek i zatrzymał. – Mam nogi, do cholery! I do tego jestem w sukience… Po prostu nie!
Severin był głuchy na moje protesty i nie zamierzał mnie puścić, więc dałam sobie spokój. Musieliśmy wyglądać komicznie, gdy on trzymał mnie na swoich plecach, a przy tym chichotaliśmy jak uciekinierzy z wariatkowa. Wkrótce dopadło go zmęczenie, więc ostatni odcinek przebiegliśmy trzymając się za ręce, wybuchając co chwilę śmiechem i próbując złapać oddech.
Gdy w końcu znaleźliśmy się z powrotem w domu weselnym, ominęliśmy salę, w której bawili się goście i skierowaliśmy się na koniec korytarza, gdzie znajdowały się łazienki, pomieszczenie gdzie trzymano prezenty dla nowożeńców oraz coś w rodzaju szatni, gdzie wszyscy trzymali swoje rzeczy. Problem w tym, że drzwi były zamknięte, a klucz miała Klara.
Spojrzeliśmy na siebie znacząco, po czym zmierzyliśmy się od stóp do głów. Z trudem powstrzymałam się od kolejnego zaśmiania się i no cóż, nie udało mi się. Freund zaczął się do mnie zbliżać z rękami wyciągniętymi ku mnie, by móc mnie przytulić i zmoczyć moją sukienkę jeszcze bardziej. Trzymałam dłonie na jego klatce piersiowej, próbując trzymać go na dystans, co go tylko rozbawiło.
- Jesteś głupi.
- Ty też do normalnych nie należysz.
- Już się z tym pogodziłam.
Staliśmy naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko i miałam świetny widok na każdy detal jego twarzy: oczy, uszy i… usta. Usta, od których dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów. Usta, które ułożyły się w szelmowski uśmiech. Usta, które mogłabym teraz bez żadnych przeszkód pocałować i nawet bym tego nie żałowała.
Potrzebowałam przycisku z napisem stop w swojej głowie, by nie dopuścić do niczego głupiego. Jego bliskość odbierała mi zdolność logicznego myślenia, a to nie mogło doprowadzić do niczego dobrego.
- Tutaj jesteście! – usłyszeliśmy za sobą, przez co natychmiast odskoczyliśmy od siebie, jakby przyłapano nas na gorącym uczynku. – Gdzie wy byliście? I jak wy wyglądacie?
- Poszliśmy się przejść – odpowiedziałam od razu, lecz Klara patrzyła na mnie podejrzliwie. Blondynka zniknęła ponownie, by wrócić po chwili z kluczem w ręce. Dziewczyna przemaszerowała na sam koniec szatni i wzięła z ostatniego wieszaka pokrowiec, w którym miała zapasową sukienkę. – Ratujesz mi życie.
- Nie po raz pierwszy – odparła zadowolona z siebie, po czym zerknęła na Seva. – Spróbuję wykombinować jakąś suszarkę.
To powiedziawszy, zostawiła nas samych. Nie miałam odwagi, by podnieść głowę i obdarzyć Freunda choćby jednym krótkim spojrzeniem. Przemknęłam się obok niego i pośpiesznie udałam się do łazienki, żeby się pozbyć mokrych ubrań.

***

Słodko, chyba nawet zbyt słodko, więc sponsorem tego rozdziału jest wiaderko, do którego możecie zwrócić każdą tęczę, która może być efektem przeczytania tego czegoś. No, w sumie to ostatni taki "sielankowy" rozdział, bo potem już zacznę mieszać.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy! 
Wesołych Świąt, kochani. :*