czwartek, 26 marca 2015

{ 03 }

Michael Ortega - Inception

Poznałam Klarę, kiedy obydwie byłyśmy jeszcze małymi bachorkami. „Ojciec” zostawił ją niedługo po narodzinach, dlatego też to na jej mamę spadł obowiązek wychowania ją na dorosłą i odpowiedzialną osobę. Jakby było mało problemów, to pani Hermann była wtedy w konflikcie ze swoimi rodzicami, którzy nie potrafili zaakceptować związku z jej chłopakiem. Jak później się okazało – mieli co do niego stuprocentową rację, lecz Anna była zbyt uparta i dumna, by się do tego przyznać. W końcu Klara po kimś to musiała odziedziczyć. To wszystko spowodowało, że matka Klary podjęła się pracy w domu dziecka, w którym już od dłuższego czasu pracowała jej siostra – Sophia, która obecnie była dyrektorką placówki. Gdy Anna była zajęta swoimi obowiązkami, Klarą opiekowała się sąsiadka, jednakże pewnego dnia ta blondyneczka z dwoma warkoczykami pojawiła się w sierocińcu, bo nie miał kto się nią zająć.
Zawsze zastanawiałam się, co skłoniło Klarę, by podejść akurat do mnie. Wokół było tyle innych dzieci, które się bawiły, podczas gdy ja siedziałam z fochem na cały świat i nawet Lucas, który zazwyczaj mnie znosił, mnie olał i pobiegł do swoich koleżków. Każdy normalny też by tak zrobił, ale nie ona. Przez jakieś kilka minut siedziała obok mnie w ciszy, ale dłużej nie mogła wytrzymać, więc zaczęła się ze mną witać, wypytywać mnie o różne rzeczy i ogólnie to byłam trochę poirytowana jej nie zamykającą się nawet na moment jadaczką. Nie potrafiłam przypomnieć sobie momentu, w którym ogarniająca mnie dziecięca złość przeszła i ucięłyśmy sobie jakże życiową pogawędkę na temat ulubionych bajek.
Od tamtej pory, Klara pojawiała się w sierocińcu coraz częściej, nawet wtedy, gdy jej mama zmieniła pracę. Sophia bacznie ją pilnowała i obserwowała jak nasza trójka w składzie ja, Klara oraz Lucas spędzaliśmy razem popołudnia. Lata mijały, a w tej kwestii nic się nie zmieniało, za to nasza przyjaźń się tylko utrwaliła.
Pani Annie z początku nie podobało się to, że jej córka woli spędzać czas w sierotami, zamiast z koleżankami ze szkoły, lecz ta się tym nie przejmowała i robiła swoje. Mama dziewczyny w końcu się do mnie przekonała, gdy na własne oczy zobaczyła jak dobrze się dogadywałyśmy. Zrozumiała wtedy, że nie miała prawa ingerować w naszą przyjaźń, a co więcej – ona naprawdę mnie polubiła.
W końcu i panią Hermann spotkało szczęście. Pogodziła się ze swoimi rodzicami, ale przede wszystkim, to poznała Felixa Mayera. Po 7 latach związku postanowili się pobrać, a ślub miał odbyć się za 2 tygodnie. Oczywiście Klara była podekscytowana tym wydarzeniem, co przekładało się na fakt, że nie mogła zdecydować się którą sukienkę kupić, dlatego miała 3 do wyboru. Ja również zostałam zaproszona, tyle że mój problem nie tkwił w ubiorze, lecz partnerze, a raczej jego braku.
I tu postanowiła wkroczyć moja niezawodna przyjaciółka, która wiecznie miała głowę pełną pomysłów, które nie wszystkim przypadały do gustu. Tak było i tym razem, kiedy zaproponowała mi, żebym zabrała ze sobą Severina.
- Zwariowałaś – oznajmiłam spokojnie, krzyżując ręce na piersi i opierając się o umywalkę. – Ledwo go znam.
- I co z tego? – Klara nie widziała problemu i nadal upierała się przy swoim. – Ja pójdę z Richie, ty z Sevem, będziemy się w czwórkę świetnie bawić.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, westchnęłam ciężko, po czym wyszłam z łazienki, a blondynka podążyła zaraz za mną do stolika, przy którym siedzieli Freund i Freitag. Pięć minut później kelnerka przyniosła zamówione przez nas naleśniki. Jedliśmy, rozmawiając przy tym, gdy wtem panna Hermann postanowiła wcielić swój plan w życie.
- Jestem bardzo zdenerwowana tym ślubem mamy – powiedziała z przejęciem w głosie. – Sev, może zechciałbyś towarzyszyć Vicky, hm?
Omal nie umarłam, gdy usłyszałam te słowa. Krztusiłam się jak stary astmatyk, przez co Richard musiał zainterweniować, klepiąc mnie delikatnie po plecach. Przełknęłam kawałek ciasta i wypiłam połowę zawartości szklanki z sokiem pomarańczowym. Zdezorientowany Severin przenosił wzrok to na mnie, to na Klarę i tak w kółko, nie bardzo wiedząc, jak w tej chwili zareagować.
- Victoria jest trochę nieśmiała i głupio jej było cię zapytać – ciągnęła blondynka, jak gdyby nie zauważając jak bardzo ta sytuacja była niezręczna. – To jak?
Zakłopotana zwiesiłam głowę, by nie patrzeć na zajmującego miejsce naprzeciw mnie skoczka. Dlaczego ona musiała narobić mi tyle wstydu? Powinnam była wyjść, nałożyć na sobie worek i nigdy mu się więcej nie pokazywać na oczy.
- To będzie dla mnie przyjemność – padło z ust Seva. Natychmiast się wyprostowałam i spojrzałam na niego, na co on uśmiechnął się do mnie, dodając mi tym drobnym gestem odwagi. – Chyba, że się rozmyśliłaś.
- Nie, nie rozmyśliłam i jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić.
To powiedziawszy obrzuciłam Klarę morderczym spojrzeniem, ale ta była z siebie zadowolona, co potwierdziła klaszcząc w dłonie i znowu zaczęła trajkotać jak nakręcona, podczas gdy ja chciałam zapaść się pod ziemię.

*

Sukienka w kolorze szmaragdowym z średnio szerokim pasem pod biustem zakończonym kokardą miała służyć za moją kreację na ślubie i weselu. Sięgająca mi do kolan kiecka miała jedną małą wadę: przy każdym obrocie kręciła się razem ze mną i unosiła trochę do góry, przez co bałam się, że jeszcze mi ktoś cyknie fotkę w stylu tej sławnej fotografii Marilyn Monroe.
Włosy związałam w warkocz i przerzuciłam go sobie przez prawe ramię. Nie potrzebowałam zbyt wielu dodatków, dlatego postawiłam na wisiorek od Sophii, który dostałam od niej na moje ostatnie urodziny oraz na palec włożyłam moją obrączkę, którą nosiłam niezależnie od okazji.
- Vicky, jedziemy!
Klara była zdenerwowana bardziej niż jej mama, a to chyba nie tak powinno być. Już od samego rana wykonała dziesiątki telefonów, by upewnić się, że wszystko będzie tak, jak należy. Pragnęła, by ten dzień był idealny, gdyż uważała, że kobieta, która tyle dla niej poświęciła i robiła za oboje rodziców, zasługiwała na to wszystko i w pełni się z nią zgadzałam.
Wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie czekali na nas Severin i Richard, ubrani w eleganckie czarne garnitury. Freund opierał się nonszalancko o samochód i wyprostował się dopiero wtedy, gdy spostrzegł, że się zbliżamy. Natychmiast podeszłam do niego i zaczęłam poprawiać mu krawat, co on skwitował śmiechem.
- Nie jestem w tym dobry – stwierdził z udawanym zawodem w głosie, po czym zlustrował mnie całą. – Pięknie wyglądasz.
- Za to prawienie komplementów wychodzi ci świetnie – odparłam i uśmiechnęłam się do niego. – Dziękuję, ty też nieźle się prezentujesz.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do kościoła, do którego dotarliśmy 45 minut przed rozpoczęciem ceremonii. Od razu udaliśmy się do środka i zajęliśmy miejsce w jednej z pierwszych ławek i czekaliśmy aż msza się zacznie.
Gdy rozbrzmiał Marsz Mendelsona, wszyscy powstali i zwrócili swe oczy ku idącej przez środek kościoła pani Hermann. Trzymała za ramię swojego ojca i widać było zdenerwowanie na jej twarzy. Mijała kolejne ławki, aż przeszła koło naszej, uśmiechając się do swojej córki. Klara nie kryła wzruszenia, a kiedy „tak” padło z ust Anny oraz Felixa, to obydwie się rozpłakałyśmy jak jakieś beksy. Sev i Richie pokręcili głowami, przybierając przy tym minę mówiącą „Ach, te baby”, po czym zaczęli przytulać i uspokajać nas.
Gdzieś w środku poczułam małe ukłucie zazdrości, kiedy patrzyłam na państwa młodych. Ślub w pięknie przystrojonym kościele na oczach rodziny i przyjaciół – to było coś, o czym mogłam jedynie pomarzyć, nie wspominając już o hucznym weselisku. Ja i Lucas zdecydowaliśmy się na skromne przyjęcie, które poprzedzone było zawarciem związku małżeńskiego w urzędzie. Biała suknia i welon wydawały się czymś nierealnym dla mnie. Nie było to aż tak ważne, lecz patrząc na panią Annę pomyślałam, że chciałabym móc przeżyć to, co ona.
- Ej, koniec płakania – powiedział Freund, gdy staliśmy przed budynkiem. Podał mi chusteczkę, patrząc na mnie nieco zmartwiony. – Nie ma dzisiaj czasu na smutki.
- Nie smucę się – odparłam bez przekonania i otarłam mokre od łez policzki. – Cieszę się ich szczęściem.
To mówiąc, spojrzałam na mamę Klary i jej świeżo upieczonego męża, którzy zapakowali się do wynajętej limuzyny, mającej zawieźć ich do znajdującej się pod Berlinem miejscowości, gdzie był dom weselny, w którym wszyscy mieliśmy się dzisiaj bawić i świętować. Dlatego też poszliśmy śladem pozostałych gości i cała nasza czwórka zajęła miejsca w prowadzonym przez Freitaga aucie.

*

Wesele trwało już w najlepsze, kiedy podeszła do mnie Klara i prosząc mnie, byśmy wyszły na chwilkę na korytarz. Zdziwiłam się trochę, ale podążyłam za nią.
- Słuchaj – patrząc na mnie niepewnie. – Moja mama chciałaby, żebyś to ty zagrała im do ich pierwszego tańca.
- Ja?! – krzyknęłam zaskoczona, robiąc przy tym wielkie oczy. – Nie grałam odkąd… No wiesz…
- Wiem, Vicky – powiedziała i westchnęła. – Czy mogłabyś zrobić wyjątek? Proszę.
W tamtej chwili biłam się ze swoimi myślami i sprzecznymi uczuciami. Dziewczyna patrzyła mnie z nadzieją, że się zgodzę i gdyby nie fakt, że była moją przyjaciółką, a jej mama bliską mi osobą, to z pewnością bym odmówiła.
- Zgoda – wydusiłam z siebie to krótkie słowo, które sprawiło jej tyle radości i z wdzięczności rzuciła mi się na szyję. – Hej, już dość, bo Richard będzie zazdrosny.
Klara zaśmiała się i pobiegła do zespołu oznajmić im, że mogą sobie zrobić krótką przerwę. Wzięłam kilka głębokich wdechów, a po chwili siedziałam już na krzesełku przy tym jakże pięknym instrumencie jakim było pianino. Białe i czarne klawisze aż się prosiły, by ich dotknąć. Zerknęłam w stronę stolika nowożeńców i kiwnęłam głową Felisowi na znak, że byłam gotowa. Z łomoczącym sercem zaczęłam grać melodię walca. Spędzili godziny na nauce tańca, które były owocne i w duchu zaciskałam kciuki, by im wyszło.
Przymknęłam powieki i jak za starych dobrych czasów pozwoliłam się nieść muzyce, nie myśląc o otaczającym mnie świecie. Po kilkunastu sekundach zdecydowałam się unieść głowę i ujrzałam dwójkę ludzi patrzących na siebie z miłością i coś sobie szepczących. Od walca przeszłam do nieco bardziej melancholijnej piosenki, która pozwoliła Annie na wtulenie się w swojego męża.
Oczy zaszły mi łzami, więc z ulgą zakończyłam swój mały występ. Rozległy się brawa, a państwo młodzi podeszli do mnie, by mi podziękować za to, co dla nich zrobiłam, mimo iż oboje wiedzieli, ile mnie to kosztowało.
- Lucas byłby dumny, gdyby cię teraz zobaczył – powiedziała przyciszonym głosem mama Klary, by nikt poza mną tego nie usłyszał. – Zresztą… jestem pewna, że cię obserwuje i nad tobą czuwa.
Cmoknęła mnie w czoło i uśmiechnęła się. Odwzajemniłam ten drobny, by po chwili ich przeprosić i wybiec na zewnątrz. Z dala od wszystkich mogłam pozwolić sobie na płacz, który był mi potrzebny. Nie potrafiłam ostatnio robić nic innego, tylko się mazgaić, a to chyba nie na tym polegało życie, by tylko płakać, żalić się i mieć pretensje o wszystko.
- Victoria? – usłyszałam za sobą znajomy męski głos. Wierzchem dłoni otarłam twarz i odwróciłam się do niego przodem. – Dlaczego tak nagle uciekłaś?
- To nic takiego, naprawdę, trochę gorzej się poczułam i musiałam się przewietrzyć – próbowałam go jakoś zbyć, lecz wyraz jego twarzy jasno mówił, że nie wierzy w ani jedno moje słowo. – Jest okej.
- Nie kłam – powiedział oskarżycielskim tonem, co mnie trochę zaskoczyło. Nie miałam wcześniej okazji widzieć go takiego. Był stanowczy, a jednocześnie bijące od niego ciepło sprawiało, że wiedziałam, że nie ma złych intencji, a wręcz przeciwnie. – Udawanie silnej nie sprawi, że faktycznie się taka staniesz.
Poczułam się jak idiotka. Przyjechał tu tak na dobrą sprawę dzięki inicjatywie Klary, podczas gdy ja nie umiałam mu nawet wyjaśnić przyczyny mojego dziwnego zachowania. Wpatrywałam się w czubki swoich butów, gdy nagle Sev ujął delikatnie moją dłoń. Spojrzałam mu w oczy, próbując dowiedzieć się, co teraz zamierza.
- Chodź.
- Nie chcę tam wracać.
- Spacer. Teraz. Idziemy.
W sumie… to przydałaby mi się krótka przechadzka. Nie chciałam być teraz sama. Uśmiechnęłam się lekko do Severina i ruszyliśmy przed siebie, nikomu nic nie mówiąc i nie wiedząc do końca, gdzie nas nogi poniosą.

***

Sev ma puchara, Sev wygrał, Sev jest mitrzem, pis joł madafaka, Diethart dalej nie może znaleźć swojego świniaka. Dobra, to już ta godzina, w każdym razie - trójka za nami, mam nadzieję, że nie spieprzyłam tego opowiadania (jeszcze) i liczę na opinie z waszej strony. No i proszę o głosy w ankiecie na dole. I to chyba tyle. :3
PS. ALE JAK TO KONIEC SEZONU?
PS2. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, nie mam siły już się ich doszukiwać :(

piątek, 20 marca 2015

{ 02 }


Są takie filmy i seriale, do których zawsze z chęcią wracamy, nawet jeśli oglądaliśmy je już dziesiątki razy. „Przyjaciele” bez cienia wątpliwości się do tego zaliczali i nigdy nie nudzili, to też postanowiłyśmy z Klarą od nowa obejrzeć tyle odcinków, ile tylko będziemy w stanie, a przy tym co rusz wybuchałyśmy śmiechem słuchając dialogów postaci.
Siedząca obok mnie blondynka wiedziała, że ten dzień nie należał do najprzyjemniejszych ze względu na dzisiejszą rocznicę. Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że z trudem utrzymywała język za zębami. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że chciałaby ze mną porozmawiać na ten temat i jakoś ulżyć mi w tym przygnębieniu. Malująca się na jej twarzy troska ani trochę nie poprawiała mi humoru, wręcz przeciwnie – wpędzała mnie w poczucie winy.
Gdy dochodziła godzina 2 w nocy, pite przez nas wino się kończyło i teksty Chandlera nas nie bawiły, zejście na dręczące nas sprawy było nieuniknione. Języki się rozwiązały i słowa płynęły sobie jak chciały. To właśnie wtedy Klara przyznała się, że jakiś czas temu związała się z Freitagiem, co w dużej mierze ułatwiło jej ściągnięcie skoczków do domu dziecka. Poznali się kilka miesięcy temu w Garmisch-Partenkirchen, gdzie spędzała święta u rodziny i przy okazji pojawiła się na noworocznym konkursie. Oczywiście nie mogła poprzedniego wieczoru nie zaliczyć jakiejś imprezy i jak widać – skończyła się ona dla niej bardzo dobrze, skoro poznała na niej skoczka i do teraz utrzymywali ze sobą kontakt.
Problem w tym, że choć cieszyłam się jej szczęściem, to nie potrafiłam ukryć tego, iż w moich oczach Richard był tylko przelotną znajomością. Przede wszystkim był sportowcem, to wiązało się z godzinami treningów i licznymi wyjazdami, a ja byłam zdania, że ona zasługiwała na kogoś, kto nie będzie przy niej tylko od czasu do czasu.
- Zależy mi na nim i jak widać jemu na mnie też – oznajmiła Klara, upierając się przy swoim. – Ty masz swoje wyobrażenie miłości i to jest twoja sprawa, ale pozwól mi podejmować decyzje i popełniać błędy.
- Po prostu chcę cię uchronić – odparłam podniesionym głosem, powoli tracąc cierpliwość. – O co chodzi ci z tym wyobrażeniem miłości?
- Nieważne – rzuciła krótko. Westchnęła ciężko, widząc moje świdrujące ją na wylot spojrzenie, po czym dodała: - Po prostu idealizujesz związek swój Lucasa i zachowujesz się tak, jakby każda relacja miała być taka jak wasza.
- To nieprawda! – krzyknęłam zaskoczona jej słowami. Nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego i to jeszcze od niej. – Jak możesz tak w ogóle mówić? I to jeszcze dziś…
- Proszę cię, daj mi coś powiedzieć…
Ale ja nie chciałam jej dłużej słuchać. Zabolało. Wspomnienie o Lucasie w taki sposób było jak cios prosto w serce, które od dawna nie było w najlepszym stanie. Długo zbierałam jego szczątki w całość i tak naprawdę dalej czułam się jakby kilku części brakowało. Siedziałam zamknięta w łazience i nie reagowałam na żadne pukanie ani wołania Klary. Wpatrywałam się otępiale w biały sufit, nie broniąc się przed napływem fali wspomnień. Czułam jak z każdą mijającą sekundą spadam w dół, aż w najgorszym momencie rozsypałam się w drobny mak, wybuchając przy tym głośnym płaczem.
- Vicky, otwórz – usłyszałam po raz kolejny w ciągu tych paru minut. Podniosłam się, przekręciłam kluczyk w zamku i wyszłam na korytarz, gdzie stała moja przyjaciółka, również cała zapłakana. – Przepraszam, nie chciałam.
Niewiele myśląc, przytuliłam ją do siebie i pozwoliłyśmy sobie na chwilę słabości. Płacz jednak nie ukoił tego piekącego mnie pod skórą bólu, a tylko go spotęgował.
- Brakuje mi go – wyszeptałam przez łzy, kiedy znowu znalazłyśmy się na kanapie w salonie. – Czemu to musiało się stać?
- Też go kochałam – łamiący się głos Klary był dla mnie nie do zniesienia. – Był dla mnie jak brat i zawsze mogłam na nim polegać. Wiem, jak bardzo go kochałaś, a on kochał ciebie.
Położyłam głowę na jej ramieniu i wzięłam kilka głębokich oddechów, by się uspokoić. Nie tak to się miał potoczyć. Wszystko poszło w złym kierunku i oddałabym każdą rzecz, którą mam, by móc cofnąć czas i do tego nie doprowadzić, jakoś temu zapobiec.
- Nie możesz tak żyć – powiedziała nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. – On chciałby twojego szczęścia najbardziej na świecie.
- Chciałam być szczęśliwa. Chciałam… Z nim.
- Musisz pójść dalej. To trudne, wiem. Ale masz mnie i nie zostawię cię.
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Gdzieś w głębi marzyłam o tym, by móc spotkać kogoś, kogo pokocham równie mocno jak Lucasa, a ten ktoś to odwzajemni. Klara miała rację, temu nie można było zaprzeczyć. Musiałam ruszyć dalej, bez niego u boku, lecz z pamięcią o nim i miłości, którą mnie obdarzył.
Zmęczenie obciążało całe nasze ciała, więc wspólnie doszłyśmy do wniosku, że sen był nam teraz najbardziej potrzebny. Po wzięciu prysznica obie się położyłyśmy – ona w pokoju gościnnym, ja zaś w sypialni, którą niegdyś dzieliłam z moim mężem,

*

Trzy dni później, Klara wpadła jak tornado do sierocińca i obwieściła, że dostała od Richarda bilety finał Letniego Grand Prix w skokach narciarskich. Ostatni konkurs miał się odbyć oddalonym o ponad 300 kilometrów od Berlina Klingenthal. „Nie” było moją pierwszą odpowiedzią na pytanie, czy z nią pojadę. Jakoś nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie sterczącej pod skocznią i oglądającej grupy facetów w kolorowych kombinezonach, którzy wznosili się w powietrze i walczyli o jak najdłuższą odległość. Klara była znana z tego, że była uparta i jeśli coś sobie postanowiła, to musiała dopiąć swojego.
I takim oto sposobem, po licznych namowach i obiecankach, znalazłam się pod Vogtland-Areną, gdzie odbywały się ostatnie zawody tegorocznego LGP. Nie czułam się zbyt komfortowo, zwłaszcza że specjalistą od skoków to ja nie byłam, to była zdecydowanie działka stojącej obok mnie dziewczyny. Klara nie posiadała się z radości, gdy to właśnie Freitag odniósł zwycięstwo, które – jak sama powiedziała – zamierzała z nim hucznie świętować. Okej, wolałam nie wnikać, ale domyślałam się, co za tym hucznym świętowaniem się mogło kryć.
Tak więc podczas gdy ona i Richie szczebiotali sobie po zakończonych zawodach, ja stałam sobie gdzieś z boku i czekałam aż skończą. Nic nie jadłam od kilku godzin, a kiedy byłam głodna, to robiłam się nieznośna.
Wtem usłyszałam jak ktoś wita się ze mną. W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam, ale kiedy przede mną wyrósł Freund to wiedziałam, że z moim słuchem wszystko jest w porządku.
- Miło cię znowu widzieć – powiedział. – Przepraszam, nie miałem nawet okazji poznać twojego imienia.
- Victoria – odpowiedziałam nieco zakłopotana i uniosłam lekko kąciki ust ku górze.
- Victoria – powtórzył po mnie z uśmiechem na ustach. Zerknął w bok na swojego kumpla, obejmującego Klarę. Chichotali jak głupki i chyba nie mieli zamiaru się od siebie odkleić. – Długo już tak stoją i się migdalą?
- Straciłam już rachubę – odparłam z przekąsem, co go rozbawiło. – Zakochańce.
- Co powiesz na to, żebyśmy ich zostawili samych i poszli gdzieś? – zapytał. Szczerze powiedziawszy, to zaniemówiłam, kiedy usłyszałam to pytanie, a moje oczy zapewne wyglądały jak dwa wielkie talerze. – Wiesz, twój głód jest słyszalny.
Automatycznie objęłam prawą ręką brzuch, mając cichą nadzieję, że to sprawi, iż przestanie burczeć i przez to mnie zawstydzać przed skoczkiem. Lewą ręką pociągnęłam Severina za rękaw bluzy i pozwoliłam mu się prowadzić w stronę pobliskiej knajpki.

***

No witam, witam!
Co by się za wiele nie rozgadywać, powiem jedynie tyle: SEV MA WYGRAĆ KK.
I dziękuję za każdy komentarz, motywujecie mnie jak nikt inny.
Na dole ankietka, będę wdzięczna, jeśli ją wypełnicie :)
Do następnego!
PS. Przepraszam za błędy, ale jestem padnięta, więc mogły się jakieś pojawić.

poniedziałek, 16 marca 2015

{ 01 }

Avril Lavingne - When You're Gone

Denerwujący dźwięk budzika zbudził mnie ze snu i nakazał wstawać. Mruknęłam w niezadowoleniu i przeciągnęłam się leniwie, nie chcąc opuszczać łóżka. Przetarłam zaspane oczy, zrzuciłam z siebie kołdrę, po czym podeszłam do okna. Odsłoniłam zasłony, by móc spojrzeć na budzący się powoli do życia Berlin. Świecące na niebie słońce zachęcało do wyjścia na spacer w ten wrześniowy poranek, lecz ja najchętniej przespałabym jeszcze z kilka godzin.
Największą motywacją do wstawania rano była myśl o tych wszystkich dzieciach, które potrafiły zarazić mnie pozytywną energią i rozbawić do łez. Czasem zastanawiałam się jak one to robią, mimo losu, jaki ich spotkał. Ja taka nigdy nie byłam, dawałam w kość opiekunom i tylko nielicznym pozwalałam się do siebie zbliżyć. Od zawsze byłam nieufna, przez co moje grono przyjaciół było wąskie, jednak spędzone razem lata uświadomiły mi, że nie potrzebuję mieć masy znajomych, którzy odwrócą się ode mnie, kiedy będę ich najbardziej potrzebować. W zupełności wystarczało mi te kilka osób, które sprawiały, że moje życie nie wydawało się być takie bezbarwne i nudne.
Szybki prysznic mnie rozbudził i wprawił moje ciało w normalne funkcjonowanie. Cały czas starałam się trzymać tych pozytywnych myśli, a te złe spychać na bok i przede wszystkim ignorować datę jaka figurowała w kalendarzu. Teraz najważniejsze było dotarcie na czas do domu dziecka, żeby nie wpaść na ostatnią chwilę, dlatego też ubrałam się pośpiesznie w czarne spodnie i czerwoną koszulę w kratę, zarzuciłam na siebie kurtkę i włożyłam buty. Zamknęłam za sobą mieszkanie, po czym z szybkością strusia pędziwiatra pobiegłam na metro.
Szczęście, o dziwo, póki co mi sprzyjało, bo byłam na miejscu nawet przed Klarą, która wpadła zdyszana do budynku jakieś dziesięć minut po mnie. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc usiadłyśmy z kubkami pełnymi gorącej herbaty i obserwowałyśmy dzieci, które czekały na przyjście zaproszonych gości. Dalej nie wierzyłam w to, że siedzącej naprzeciw mnie udało się ich ściągnąć, zważywszy na to, że sezon zbliżał się wielkimi krokami i na pewno mieli masę obowiązków na głowie, związanych z treningami i przygotowaniami.
- Jak się czujesz? – zapytała niespodziewanie blondynka, posyłając mi zatroskane spojrzenie. Tego właśnie chciałam uniknąć. Żalu i współczucia. Nie było mi to do niczego potrzebne.
- Daję radę – odpowiedziałam krótko i opróżniłam naczynie do końca. Westchnęłam ciężko i wbiłam wzrok w swoje blade dłonie. Klara zrozumiała, że nie jestem skora do rozmowy na ten temat, więc odpuściła, za co byłam jej wdzięczna.
Jakieś piętnaście minut później do salki weszła dyrektor sierocińca w towarzystwie trzech niemieckich skoczków – Richarda Freitaga, Andreasa Wanka i Severina Freunda. Milusińscy natychmiastowo porzucili trzymane w rękach zabawki, żeby z dziecięcą ciekawością przyjrzeć się przybyłej trójce. Chwilę później maluchy siadły grzecznie na podłodze i zadawały im całą masę pytań, na którą odpowiedzieli już znali chyba na pamięć.
Kiedy zaczęliście trenować?
Jaka jest wasza ulubiona skocznia?
Nigdy nie baliście się skakać?
Ale oni ani trochę nie wydawali się być zmęczeni przebywaniem wśród tych potworków, które mimo przyjaznego wyglądu potrafiły nieźle dopiec. Razem z Klarą przyglądałyśmy i przysłuchiwałyśmy się tej całej sesji pytań i odpowiedzi. Wszystko zmierzało ku końcowi, przez co dzieci zaczęły protestować, nie chcąc za żadne skarby wypuścić skoczków.
- Do czego przyrównalibyście latanie? – padło pytanie od rudowłosej dziewczynki z warkoczykami, która kurczowo przytulała się do swojego misia i dotąd nie odważyła się odezwać.
- Myślę, że latanie ma wiele wspólnego z miłością – wyrwał się do odpowiedzi Freund. Uśmiechnął się lekko zmieszany. – Kiedy kogoś kochamy i czujemy się kochani, to jesteśmy w stanie dotknąć nieba.
- Ale zdarzają się upadki… - zauważył bystro jeden z chłopców. – I co wtedy?
- Zawsze zdarzają się gorsze momenty – kontynuował Severin, nie spuszczając wzroku z dzieci, które go słuchały i chłonęły każde wypowiedziane słowo. – Ważne jest mieć wtedy kogoś, kto cię podniesie, z kim będziesz można pokonać każdą przeszkodę, nieważne jak wielka by była.
Zacisnęłam usta w cienką linię i zamrugałam powiekami, żeby powstrzymać się od napływających do oczu łez, lecz to mnie przerosło. Wzięłam kilka głębokich oddechów i nic nie mówiąc Klarze, poszłam po kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Krążyłam w pobliżu domu dziecka, aż zdecydowałam się pójść na plac zabaw, który mieścił się na tyłach. Usiadłam na ławce i rozpłakałam się jakbym znowu była sześciolatką, której zabrano zabawkę.
- Też mi go brakuje – usłyszałam nad sobą. Podniosłam głowę i zobaczyłam Sophię wyciągającą w moją stronę chusteczkę. Chwyciłam ją, po czym zaczęłam ocierać nos i policzki. – Vicky, porozmawiaj ze mną.
- Nie chcę – wydusiłam z siebie z trudem. – Przepraszam, ale nie umiem się z tym pogodzić. Nigdy nie będę umiała.
Kobieta zajęła miejsce obok mnie i objęła ramieniem, pozwalając się wypłakać. To właśnie było mi potrzebne – nie żadna pogadanka, ale najzwyklejszy płacz, który oczyszczał moją duszę z tego cholernego bólu, związanego ze stratą najważniejszej osoby z moim życiu. Dlaczego to musiało spotkać jego?
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile minęło czasu, dopóki Klara nie przyszła do mnie i pani dyrektor, że Severin, Richard i Andreas chcieli się pożegnać, bo muszą już odjeżdżać. Zebrałam się w sobie, a chwilę później byłyśmy w pokoju zabaw, gdzie wesoła czeladka objadała się mannerami. Widząc uśmiechy na twarzach dzieci, nie mogłam nie unieść kącików ust do góry, mimo że daleko mi było do szczęścia.
- Bardzo dziękujemy za wizytę – rzekła Sophia, ściskając rękę każdego ze skoczków. – Było nam bardzo miło was tutaj gościć.
- To my dziękujemy za zaproszenie – odparł Wank i pozwolił sobie, by gromadka dzieciaków rzuciła się na niego i zaczęła przytulać. – Kochają mnie!
Freund kręcił głową z rozbawieniem, podczas gdy Freitag rozmawiał z Klarą. Ba, rozmawiał! Bajerował ją, a ta nie pozostawała mu obojętną. Jedynie ja stałam z boku tej całej sytuacji, nie chcąc się wychylać.
- Wszystko w porządku? – do moich uszu dobiegł szept stojącego obok Severina. Kolejna osoba, która patrzyła na mnie z troską, ugh. – Przepraszam, jeśli panią uraziłem.
- Nie szkodzi, trochę jestem zmęczona – odpowiedziałam i wysiliłam się na tyle, by posłać blondynowi uśmiech. – Naprawdę jesteśmy wam wdzięczne, że zgodziliście się przyjść tutaj.
- To była dla nas przyjemność móc wywołać radość na twarzach tych dzieci – wyznał i wzruszył ramionami, po czym zwrócił się do swoich kolegów: - Panowie, czas na nas.
Jęk i zawodzenie rozeszły się po całym budynku. Co śmieszne, to Wank najgłośniej zawył, co tylko spotęgowało smutek milusińskich. Richard pociągnął go za rękaw, więc Andreas pomachał jedynie na odchodne i już ich nie było.
Po upływie godziny wszystko wróciło do normy i życie w sierocińcu toczyło się swoim normalnym trybem. Zaraz po obiedzie zaczęłam się zbierać do domu, bo nie byłam w stanie siedzieć tam dłużej i udawać, że jestem wesołą Victorią, która chce się bawić i śpiewać.
- Hej, słońce – powiedziała do mnie z czułością Klara i przytuliła mnie mocno do siebie. – Jeśli chcesz, to wpadnę do ciebie wieczorem, hm?
- Daj spokój, nie musisz tego robić.
- Ale chcę! Jesteś dla mnie jak siostra i powinnam być przy tobie.
Znałam tę dziewczynę całe życie i wiedziałam, że jej nie przegadam, więc zgodziłam się, by do mnie wpadła. Zresztą – nawet jeśli by usłyszała moją odmowę, to ona i tak by przylazła, żeby ze mną siedzieć, choćbyśmy miały jedynie siedzieć i gapić w telewizor, nie odzywając się od siebie. Za to właśnie ją kochałam.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po opuszczeniu budynku było spojrzenie w niebo, które przyozdobione było białymi kłębiastymi chmurami. Miałam nadzieję, że on gdzieś tam był, patrzył na mnie i czuwał nade mną. Szczerze w to wierzyłam.

***

No więc jedynka za nami. W sumie nie wiem, co o tym sądzić, bo to taki wstęp do całej tej historii, ale co nieco już powinno się wam rozjaśniać. ;)
Liczę na opinie z waszej strony i do następnego. :*

piątek, 13 marca 2015

{ 00 }

Delikatne dźwięki pianina rozchodziły się po pustym mieszkaniu. Dochodziła trzecia w nocy, lecz sen nie przychodził, a nie mogłam dłużej przewracać się z boku na bok. Byłam zbyt zdenerwowana i podekscytowana tym, co miało wydarzyć się za paręnaście godzin, a granie sprawiało, że się uspokajałam. Dotykając klawiszy nie myślałam o niczym, pozwalałam się nieść muzyce i rozkoszować wydobywającą się z instrumentu melodią.
Usłyszałam jak ktoś zbliża się powoli, by mi nie przeszkadzać, lecz nie dałam się zwieść. Urwałam w połowie granej aktualnie piosenki i przeniosłam wzrok na zbliżającego się do mnie Lucasa. Jego kruczoczarna czupryna była w wielkim nieładzie i dodawała mu uroku. Mimowolnie spojrzałam na jego nagi i umięśniony tors, który wypracował sobie, chodząc dwa razy w tygodniu na siłownię. Wysportowane ciało mojego narzeczonego było niezaprzeczalnie jego atutem, lecz to nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Straciłam głowę dla jego dobroci, szczerości, inteligencji i poczucia humoru. Uwielbiałam, kiedy co rano budził mnie uśmiechem i buziakiem w policzek. Czasami nie mogłam uwierzyć w to, jaką szczęściarą byłam, że na niego trafiłam. 
- Nie znoszę, gdy się budzę, a ciebie nie ma obok - powiedział, stojąc nade mną i lustrując mnie dokładnie. - Zaczynam być zazdrosny.
- Daj spokój - odparłam, wstając z krzesełka. Zbliżyłam się do niego, po czym stanęłam na palcach i musnęłam czule jego wargi. - Przez najbliższe dwa tygodnie i tak nie będę mogła grać, bo będziemy we Francji i Włoszech.
Lucas uniósł do góry kąciki ust w uśmiechu i pociągnął mnie do sypialni. Na nic były moje protesty, że nie zasnę i wolę jeszcze posiedzieć przy pianinie. Od razu mnie skarcił, mówiąc, że nie pozwoli mi na to, bym zasnęła na swoim własnym ślubie. Gdyby i ten argument mnie nie przekonał, to zaczął obsypywać moje ciało pocałunkami i już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Kilka minut później leżałam wtulona w mojego przyszłego męża, a Morfeusz w końcu zawitał i zabrał mnie ze sobą do krainy snów.

***

Takie krótkie "coś" na sam początek. Miałam więcej blogów nie zakładać, ale się jakoś przypałętał kolejny pomysł do mojej głowy, to chyba ta deszczowa pogoda tak na mnie działa.
No nic, do następnego. ;)