poniedziałek, 16 marca 2015

{ 01 }

Avril Lavingne - When You're Gone

Denerwujący dźwięk budzika zbudził mnie ze snu i nakazał wstawać. Mruknęłam w niezadowoleniu i przeciągnęłam się leniwie, nie chcąc opuszczać łóżka. Przetarłam zaspane oczy, zrzuciłam z siebie kołdrę, po czym podeszłam do okna. Odsłoniłam zasłony, by móc spojrzeć na budzący się powoli do życia Berlin. Świecące na niebie słońce zachęcało do wyjścia na spacer w ten wrześniowy poranek, lecz ja najchętniej przespałabym jeszcze z kilka godzin.
Największą motywacją do wstawania rano była myśl o tych wszystkich dzieciach, które potrafiły zarazić mnie pozytywną energią i rozbawić do łez. Czasem zastanawiałam się jak one to robią, mimo losu, jaki ich spotkał. Ja taka nigdy nie byłam, dawałam w kość opiekunom i tylko nielicznym pozwalałam się do siebie zbliżyć. Od zawsze byłam nieufna, przez co moje grono przyjaciół było wąskie, jednak spędzone razem lata uświadomiły mi, że nie potrzebuję mieć masy znajomych, którzy odwrócą się ode mnie, kiedy będę ich najbardziej potrzebować. W zupełności wystarczało mi te kilka osób, które sprawiały, że moje życie nie wydawało się być takie bezbarwne i nudne.
Szybki prysznic mnie rozbudził i wprawił moje ciało w normalne funkcjonowanie. Cały czas starałam się trzymać tych pozytywnych myśli, a te złe spychać na bok i przede wszystkim ignorować datę jaka figurowała w kalendarzu. Teraz najważniejsze było dotarcie na czas do domu dziecka, żeby nie wpaść na ostatnią chwilę, dlatego też ubrałam się pośpiesznie w czarne spodnie i czerwoną koszulę w kratę, zarzuciłam na siebie kurtkę i włożyłam buty. Zamknęłam za sobą mieszkanie, po czym z szybkością strusia pędziwiatra pobiegłam na metro.
Szczęście, o dziwo, póki co mi sprzyjało, bo byłam na miejscu nawet przed Klarą, która wpadła zdyszana do budynku jakieś dziesięć minut po mnie. Miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc usiadłyśmy z kubkami pełnymi gorącej herbaty i obserwowałyśmy dzieci, które czekały na przyjście zaproszonych gości. Dalej nie wierzyłam w to, że siedzącej naprzeciw mnie udało się ich ściągnąć, zważywszy na to, że sezon zbliżał się wielkimi krokami i na pewno mieli masę obowiązków na głowie, związanych z treningami i przygotowaniami.
- Jak się czujesz? – zapytała niespodziewanie blondynka, posyłając mi zatroskane spojrzenie. Tego właśnie chciałam uniknąć. Żalu i współczucia. Nie było mi to do niczego potrzebne.
- Daję radę – odpowiedziałam krótko i opróżniłam naczynie do końca. Westchnęłam ciężko i wbiłam wzrok w swoje blade dłonie. Klara zrozumiała, że nie jestem skora do rozmowy na ten temat, więc odpuściła, za co byłam jej wdzięczna.
Jakieś piętnaście minut później do salki weszła dyrektor sierocińca w towarzystwie trzech niemieckich skoczków – Richarda Freitaga, Andreasa Wanka i Severina Freunda. Milusińscy natychmiastowo porzucili trzymane w rękach zabawki, żeby z dziecięcą ciekawością przyjrzeć się przybyłej trójce. Chwilę później maluchy siadły grzecznie na podłodze i zadawały im całą masę pytań, na którą odpowiedzieli już znali chyba na pamięć.
Kiedy zaczęliście trenować?
Jaka jest wasza ulubiona skocznia?
Nigdy nie baliście się skakać?
Ale oni ani trochę nie wydawali się być zmęczeni przebywaniem wśród tych potworków, które mimo przyjaznego wyglądu potrafiły nieźle dopiec. Razem z Klarą przyglądałyśmy i przysłuchiwałyśmy się tej całej sesji pytań i odpowiedzi. Wszystko zmierzało ku końcowi, przez co dzieci zaczęły protestować, nie chcąc za żadne skarby wypuścić skoczków.
- Do czego przyrównalibyście latanie? – padło pytanie od rudowłosej dziewczynki z warkoczykami, która kurczowo przytulała się do swojego misia i dotąd nie odważyła się odezwać.
- Myślę, że latanie ma wiele wspólnego z miłością – wyrwał się do odpowiedzi Freund. Uśmiechnął się lekko zmieszany. – Kiedy kogoś kochamy i czujemy się kochani, to jesteśmy w stanie dotknąć nieba.
- Ale zdarzają się upadki… - zauważył bystro jeden z chłopców. – I co wtedy?
- Zawsze zdarzają się gorsze momenty – kontynuował Severin, nie spuszczając wzroku z dzieci, które go słuchały i chłonęły każde wypowiedziane słowo. – Ważne jest mieć wtedy kogoś, kto cię podniesie, z kim będziesz można pokonać każdą przeszkodę, nieważne jak wielka by była.
Zacisnęłam usta w cienką linię i zamrugałam powiekami, żeby powstrzymać się od napływających do oczu łez, lecz to mnie przerosło. Wzięłam kilka głębokich oddechów i nic nie mówiąc Klarze, poszłam po kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Krążyłam w pobliżu domu dziecka, aż zdecydowałam się pójść na plac zabaw, który mieścił się na tyłach. Usiadłam na ławce i rozpłakałam się jakbym znowu była sześciolatką, której zabrano zabawkę.
- Też mi go brakuje – usłyszałam nad sobą. Podniosłam głowę i zobaczyłam Sophię wyciągającą w moją stronę chusteczkę. Chwyciłam ją, po czym zaczęłam ocierać nos i policzki. – Vicky, porozmawiaj ze mną.
- Nie chcę – wydusiłam z siebie z trudem. – Przepraszam, ale nie umiem się z tym pogodzić. Nigdy nie będę umiała.
Kobieta zajęła miejsce obok mnie i objęła ramieniem, pozwalając się wypłakać. To właśnie było mi potrzebne – nie żadna pogadanka, ale najzwyklejszy płacz, który oczyszczał moją duszę z tego cholernego bólu, związanego ze stratą najważniejszej osoby z moim życiu. Dlaczego to musiało spotkać jego?
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile minęło czasu, dopóki Klara nie przyszła do mnie i pani dyrektor, że Severin, Richard i Andreas chcieli się pożegnać, bo muszą już odjeżdżać. Zebrałam się w sobie, a chwilę później byłyśmy w pokoju zabaw, gdzie wesoła czeladka objadała się mannerami. Widząc uśmiechy na twarzach dzieci, nie mogłam nie unieść kącików ust do góry, mimo że daleko mi było do szczęścia.
- Bardzo dziękujemy za wizytę – rzekła Sophia, ściskając rękę każdego ze skoczków. – Było nam bardzo miło was tutaj gościć.
- To my dziękujemy za zaproszenie – odparł Wank i pozwolił sobie, by gromadka dzieciaków rzuciła się na niego i zaczęła przytulać. – Kochają mnie!
Freund kręcił głową z rozbawieniem, podczas gdy Freitag rozmawiał z Klarą. Ba, rozmawiał! Bajerował ją, a ta nie pozostawała mu obojętną. Jedynie ja stałam z boku tej całej sytuacji, nie chcąc się wychylać.
- Wszystko w porządku? – do moich uszu dobiegł szept stojącego obok Severina. Kolejna osoba, która patrzyła na mnie z troską, ugh. – Przepraszam, jeśli panią uraziłem.
- Nie szkodzi, trochę jestem zmęczona – odpowiedziałam i wysiliłam się na tyle, by posłać blondynowi uśmiech. – Naprawdę jesteśmy wam wdzięczne, że zgodziliście się przyjść tutaj.
- To była dla nas przyjemność móc wywołać radość na twarzach tych dzieci – wyznał i wzruszył ramionami, po czym zwrócił się do swoich kolegów: - Panowie, czas na nas.
Jęk i zawodzenie rozeszły się po całym budynku. Co śmieszne, to Wank najgłośniej zawył, co tylko spotęgowało smutek milusińskich. Richard pociągnął go za rękaw, więc Andreas pomachał jedynie na odchodne i już ich nie było.
Po upływie godziny wszystko wróciło do normy i życie w sierocińcu toczyło się swoim normalnym trybem. Zaraz po obiedzie zaczęłam się zbierać do domu, bo nie byłam w stanie siedzieć tam dłużej i udawać, że jestem wesołą Victorią, która chce się bawić i śpiewać.
- Hej, słońce – powiedziała do mnie z czułością Klara i przytuliła mnie mocno do siebie. – Jeśli chcesz, to wpadnę do ciebie wieczorem, hm?
- Daj spokój, nie musisz tego robić.
- Ale chcę! Jesteś dla mnie jak siostra i powinnam być przy tobie.
Znałam tę dziewczynę całe życie i wiedziałam, że jej nie przegadam, więc zgodziłam się, by do mnie wpadła. Zresztą – nawet jeśli by usłyszała moją odmowę, to ona i tak by przylazła, żeby ze mną siedzieć, choćbyśmy miały jedynie siedzieć i gapić w telewizor, nie odzywając się od siebie. Za to właśnie ją kochałam.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po opuszczeniu budynku było spojrzenie w niebo, które przyozdobione było białymi kłębiastymi chmurami. Miałam nadzieję, że on gdzieś tam był, patrzył na mnie i czuwał nade mną. Szczerze w to wierzyłam.

***

No więc jedynka za nami. W sumie nie wiem, co o tym sądzić, bo to taki wstęp do całej tej historii, ale co nieco już powinno się wam rozjaśniać. ;)
Liczę na opinie z waszej strony i do następnego. :*

6 komentarzy:

  1. O ja. Kurczę, zastanawiam się co i jak napisać, żeby to miało jakiś sens. Chyba nie muszę mówić, że mi się straszliwie podoba, prawda? Bo podoba i to jak. Ale jest coś, co muszę Ci napisać. Coś, co pojawiało się wraz z czytaniem tego prologu i w czym utwierdziłam się po skończeniu. I wiesz, ekspert ze mnie żaden, ale po prostu to jest coś, co zauważyłam i chcę Ci powiedzieć, nim zrobi to ktoś inny. Ale do konkretów. Nie czytałam Twoich starszych opowiadań. Pierwsze, na jakie trafiłam do był Kot, potem był Andersz i teraz te kilka opowiadań, które rozpoczęłaś, z czego okropniaście się cieszę. Ale. Pamiętam, jak pisałaś jeszcze rok temu. A teraz widzę ten prolog i w głowie mam jedno: Łał, ale dojrzałaś ze swoim stylem. Myślę, że to głównie zasługa pisania Fanneludka, ale po przeczytaniu powyższego prologu tylko kręcę głową z podziwem, bo mam wrażenie, jakbym czytała zupełnie inną osobę. (Oczywiście nie wbijam szpilki w poprzednie opowiadania, bo dobrze wiesz, jak ja Andersza uwielbiałam i dalej uwielbiam!) I to wszystko jest jak najbardziej na plus! Poza tym myślę, że gdy autorka słyszy/czyta, że jej styl dojrzał, to nie ma innej opcji, musi to potraktować jako komplement. Bo to jest komplement, Miranku. Dojrzałaś, udowadniasz to z każdym kolejnym rozdziałem, a to, co znajduje się powyżej... Łał. Takie moje emmowe ŁAŁ i to jeszcze z wykrzyknikiem!
    No, ale jeszcze co nieco do treści. Zaintrygowałaś mnie, muszę Ci powiedzieć. Ciekawią mnie jakieś szczegóły z zżycia Victorii, która - jak dobrze rozumuję - wychowywała się w sierocińcu i która straciła ważną osobę. Ukochanego? Brata? Kogo? Zastanawiam się również jak ponownie skrzyżują się jej drogi z Severinem. W końcu jak zostało powiedziane, rozpoczyna się sezon. No mega jestem ciekawa, jak postawisz ich przed sobą. :)
    Ogólnie to wszystko tutaj jest takie piękne. Szablon, ta muzyka... Stworzyłaś fantastyczny klimat opowieści. Jest tak... melancholijnie, ale miło. I mimo, że prolog jakby nie patrzeć jest dość smutny, poprzez samopoczucie Victorii, sierociniec, te dzieci, odpowiedzi Severina... To pojawił się taki Wanki, który to wszystko rozładował. Wyobraziłam go sobie takiego zasypanego dziećmi i zaczęłam się śmiać jak głupia. Wygrał. :D
    Okej, kończę. Ogólnie to wybacz, że ten komentarz to takie jedno wielkie niezrozumiałe pierdolejszyn, ale tak się kończy moje wstawanie o 6:30. No ale po przeczytaniu tego prologu musiałam od razu na świeżo napisać wszystko, co mi wpadło do głowy. No, już, tyle, dość Ems, zamknij się już.
    PS. Czekam na pierwszy rozdział jak na szpilach!
    PS2. Ja przez Was wszystkie cholernie polubiłam Severina! Olaboga!
    PS3. Buziaczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, ogarnęłam, że prologu nie przeczytałam, a pierwszy rozdział tak. Boże, Ems, ogarnij się. Wybacz moją głupotę i nierozgarnięcie. .___.

      Usuń
  2. Napisałam namiastkę pierwszego wrażenia na fb, ale to jest nic w porównaniu z tym, co naprawdę czuję i myślę, matko, istny huragan mi przez głowę przechodzi, nawet nie wiem od czego zacząć.
    To jest magiczne, urocze i tragiczne w jednym. Wciąż balansuję między różnymi stanami, bo to myślę o tych dzieciach, to o Vicky i jej stracie, to o Severinie mówiącym o miłości, albo Wankim otoczonym przez dzieci, ALBO typowym Richardzie (musiałam!).
    Vicky musi być naprawdę ciężko, to widać. Mimo to mam nadzieję, że się pozbiera, ba - że tą osobą będzie same wiemy kto. To spotkanie nie było przecież przypadkowe, historia się właśnie zaczęła. Vicky potrzebuje wyjątkowego traktowania, ogromnej troski i opieki, a przede wszystkim - bezpieczeństwa. I odwagi, bo przecież raz już cierpiała, a nie lubimy wchodzić do tej samej rzeki dwa razy.
    Gdy pierwsze raz zobaczyłam adres tego bloga, to wzięłam "I'm so over you" jako to negatywne znaczenie - jestem ponad Tobą, jestem lepszy/a, nie dam sobą rządzić, zabawię się. Ale po przeczytaniu tego chyba lepiej rozumiem czemu służy taki tytuł.
    Rany, chce mi się ryczeć, bo ta muzyka, ten świat, to wszystko. Doprowadziłaś mnie do skraju jakiegoś, kłaniam się i chowam.
    Pisz prędko, nie mogę się doczekać! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Muzyka idealnie dobrana. Ajajaj podoba mi się! A to dopiero początek :3
    Wank otoczony dziećmi (jedyne co przychodzi mi na myśl to jedno wielkie awwww). Rozdział jak najbardziej na tak i jeszcze wpadłam na niego w momencie, w którym miałam ochotę na coś takiego... co mnie poruszy.
    To teraz pozostaje mi czekać na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam!
    @creaativ

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten rozdział jest taki słodko-gorzki. Z jednej strony są dzieciaczki i Wanki-Przytulas, z drugiej smutek Victorii, ale to wszystko jest ze sobą tak pięknie połączone i absolutnie ma żadnego zgrzytu. A przecież tak łatwo tutaj przekroczyć granicę i popaść w kicz (ok, słowo mi uciekło, średnio trafnie je zastąpiłam ;-;). Dobry rozdział, naprawdę.
    I wciąż zachwycam się szablonem. Nawet nie wiedziałam (póki nie weszłam na Twoje jednoparty), że można gifa dać do nagłówka!
    Dobra robota!

    OdpowiedzUsuń
  5. Idealnie tym rozdziałem wpasowałaś się w mój nastrój. I jeszcze ta dobrze dobrana muzyka! A że ja aktualnie jestem na etapie melanchujni, to naprawdę przydał mi się taki smutny rozdział. Bo wiadomo, jak to wtedy jest - człowiek nie próbuje się rozweselić, tylko jeszcze bardziej się dobija. I właśnie za to Ci dziękuję. Jest tak piękne, że jest mi smutno. I zaznaczę, żeby nie było - tu nie ma ani grama ironii, czy złośliwości.
    A tak swoją drogą, to przez was wszystkie jeszcze trochę a polubię Seweryna Przyjaciela (który tu naprawdę mądrze prawi (polać mu?)). Ech, co ja z wami mam? :)

    OdpowiedzUsuń